auto-erotyzm
Zabawki z dzieciństwa pozostają w naszych wspomnieniach przez lata. Dla jednych będzie to pluszowy miś dla innych lalka. Dla mnie to maskotka Kłapouchego, a dla Claes’a Oldenburga, jednego z kluczowych artystów pop-artu, był to model samochodzika Chrysler Airflow.
Być może mnożą się pytania. Kogo obchodzą czyjeś zabawki sprzed lat? Jak daleko trzeba zabrnąć aby połączyć je z AUTOEROTYZMEM? I gdzie w tym sztuka?
Po kolei. Bo jak podkreślał sam Oldenburg, sztuka nie musi, a wręcz nie powinna być poważna i górnolotna. W orbicie jego zainteresowań znalazły się zatem przedmioty codziennego użytku – zwyczajne, powszednie, czasem nawet ordynarne. Nic zatem dziwnego, że dla człowieka, który tak patrzył na świat i sztukę, błahy przedmiot jakim był mały samochodzik urósł do rangi inspiracji.
Przyznać jednak należy, że Chrysler Airflow to nie byle jaki model. Pionierski projekt w 1937 roku miał zachwycić świat swymi opływowymi kształtami, dzięki którym samochód przecinać miał amerykańskie ulice. Futurystyczny i biomorficzny model nie przyjął się jednak wśród potencjalnych nabywców i po trzech latach zdjęto go z produkcji.
Na urodzonym w 1929 roku w Szwecji Oldenburgu, który w wieku siedmiu lat wraz z rodzicami przeniósł się do Chicago, nowoczesny Airflow musiał robić ogromne wrażenie. I to na tyle, że po ponad trzydziestu latach postanowił utrwalić go w zupełnie nowym medium. Dla dorosłego Claesa samochód nie był jedynie środkiem lokomocji, czy szpanerskim kaprysem. Postrzegał go bowiem jako ruchomą galerię sztuki, w której poszczególne rzeźbiarskie elementy, tworzą spójną całość.
Eksperymenty nad dziełem z 1969 roku trwały ponad dwa lata i nie należały do łatwych. Artysta próbował wykonać rzeźbę z drewnianego korpusu owiniętego winylem czy miękkich watowanych materiałów. Efekty nie były jednak zadowalające. Podobnie jak próba próżniowego formowania plastiku. Finalne dzieło Oldenburg stworzył we współpracy z mistrzem drukarskim Kennethem Tylerem. A wykonany z zabarwionego na zielono plexiglasu relief w końcu oddał wyobrażenia artysty. Transparentny materiał, miękkie opływowe kształty i plastik – kolejna zdobycz technologii, łączyły się w dzieło jednocześnie idealne i niepozorne.
Wiemy już skąd nawiązanie do dziecięcych zabawek i świata sztuki, ale co z tym autoerotyzmem? Oldenburg posłużył się tą grą słów oddającą jednocześnie zainteresowanie motoryzacją jak i miłością dziecka do zabawki. A idąc dalej miłości (erotyzm od boga miłości Erosa) człowieka do samego siebie jako swoistej, perfekcyjnie skonstruowanej maszyny. Jak na kogoś, kto kpił z patosu, dość metaforyczne…
Prace nad dziełem pochłonęły krocie, a sztuczne tworzywo po czasie żółkło tracąc na atrakcyjności. Dalszej produkcji zatem zaniechano. Ponoć przedwojenny egzemplarz prawdziwego auta był tańszy niż stworzenie plastikowej płaskorzeźby. I choć przełomowa sztuka czasem kosztuje (nie tylko czasu, potu i krwi), nie sposób nie zadać sobie pytania: jak to się ma do krytykowanego przez Oldenburga bezrefleksyjnego konsumpcjonizmu?
Tego pytania nie zadamy już artyście, który zmarł kilka miesięcy temu pozostawiając po sobie trwały ślad w sztuce i świadomości społecznej kreowanej poprzez dzieła o jednocześnie zabawnym jak i gorzkim przesłaniu.