Subscribe elementum semper nisi. Aenean vulputate eleifend tellus. Aenean leo ligula, porttitor eu, consequat vitae eleifend ac, enim. Aenean vulputate eleifend tellus.

[contact-form-7 404 "Nie znaleziono"]

Subscribe elementum semper nisi. Aenean vulputate eleifend tellus. Aenean leo ligula, porttitor eu, consequat vitae eleifend ac, enim. Aenean vulputate eleifend tellus.

[contact-form-7 404 "Nie znaleziono"]

Blog

czaszki i wstążki

Anna Michałowska: Zacznę może trochę nietypowo. Chcę, by punktem wyjścia do naszej rozmowy stały się nie same portrety jako takie, lecz ich tła. To właśnie one w wielu Twoich pracach zdają się grać równie istotną rolę, co sam portret. Czasami jest to wzorzysta tapeta, czasami dopiero co rozprostowana tkanina z niezwykle realistycznie namalowanymi zgięciami. Skąd tak nieoczywisty wybór? 

Oliwia Smoleń: Jakieś dwa lata temu przechodziłam przez etap pustego, jednokolorowego tła, na którym umieszczałam portrety. Efekt był wręcz plakatowy i bardzo mi się podobał, do tego mogłam skupić się na samej postaci, a na tło często i tak nie miałam innego pomysłu. W pewnym momencie ta taktyka zaczęła mnie już nieco nudzić, również mój profesor na Akademii zasugerował mi, żeby poszukać nowego kierunku, więc w ramach ćwiczenia własnej cierpliwości i próby polubienia się z tym nieszczęsnym tłem, postawiłam na coś, co bardzo mi się podoba, czyli ornament. Dekoracyjne kierunki takie jak secesja zawsze były mi bardzo bliskie i chciałam się z tym jakoś zmierzyć. Pierwszym obrazem z ornamentowej serii był „Morris Seaweed”, w którego tle mieści się motyw o takiej właśnie nazwie. Malowanie tego obrazu było dla mnie fajnym doświadczeniem, które później powtórzyłam jeszcze w kilku innych pracach. Dalej zdarza mi się zasięgnąć po motywy Morrisa. Ich piękno wprawia mnie w zachwyt, mogę je analizować bez końca, gdzieś tam kiełkuje nawet we mnie pomysł, by samej spróbować się z czymś podobnym, zacząć projektować wzory, ornamenty do swoich obrazów. Z kolei motyw tej zgiętej tkaniny wyszedł tak jakby przypadkiem, miałam plan na obraz z gładką, bordową ścianą w tle, ale nie posiadam takiej ściany, więc musiałam się poratować powieszeniem materiału za postacią, nawet nie zwróciłam szczególnej uwagi na to, że był pogięty, miał mi tylko pokazać, jak reszta aranżacji pracuje z tym kolorem, jak ten kolor pracuje ze światłem itp. W trakcie malowania obrazu doszłam do wniosku, że taka zwykła gładka ściana jest jednak nudna i zauważyłam, że te zgięcia na tkaninie całkiem ciekawie grają z resztą, wprowadzają jakiś dodatkowy element do kompozycji i tworzą nieco teatralny efekt, który w malarstwie bardzo mi się podoba. I podobnie jak z ornamentami wciągnęłam się w to.

Wzorzyste tła to w wielu przypadkach inspiracja twórczością Williama Morrisa – prerafaelity i współtwórcy ruchu Arts and Crafts. Czy jego sztuka jest Ci szczególnie bliska?

Tak. Myślę, że mam podobne tęsknoty. Bardzo cenię sobie rzemieślnictwo, piękno, widzę niezwykłą wartość w tym, co robił.

Wśród Twoich prac znajdują się także autoportrety nawiązujące do twórczości Marii Sibylli Merian – artystki tworzącej przepiękne ilustracje roślin i owadów oraz pierwszej entomolożki. Czy interesuje i inspiruje Cię natura, czy w tym wypadku chodziło o oddanie hołdu tej  konkretnej artystce, o której tak niewiele się mówi?

Trochę bardziej to drugie, chociaż ilustracje botaniczne same w sobie są dla mnie niezwykle inspirujące. Nie znam się na roślinach, ale uwielbiam je oglądać. W moim domu pełno jest ususzonych bukietów, podobne motywy pojawiają się na tkaninach, poduszkach, plakatach. Ciągnie mnie do tego. Co prawda nie jestem z tych biegających bez butów po łące i kładących się na trawie, lubię mieszkać w mieście, a robaków się boję, ale może właśnie otaczanie się takimi ilustracjami jest dla mnie czymś w rodzaju rekompensaty. A o Marii Sibylli Merian czytałam kilka lat temu w jakiejś książce i jej postać mnie bardzo zaciekawiła. Przechodziłam przez okres dużego zainteresowania artystkami, tylko takimi z przeszłości, o których nie mówi się zbyt wiele (jakoś nie mogłam uwierzyć w to, że ich nie było, chociaż gdyby sugerować się kanonem w historii sztuki to na to by wyszło) i wtedy między innymi ilustracje Merian skradły moje serce. Ukazują te cechy, które podziwiam – pasję, cierpliwość, rzemieślniczą dokładność. I jakoś tak narodził się pomysł, by nawiązać do nich w swoich pracach.

A kto jeszcze Cię inspiruje lub dzieła których artystów po prostu lubisz oglądać?

Uwielbiam twórczość wielu artystów i zawsze przy tym pytaniu zastanawiam się, kogo wymienić. Na pewno jednym z moich ulubionych malarzy jest Dante Gabriel Rossetti. Uwielbiam prace Friedricha, a ludziom zdarza się porównywać atmosferę niektórych moich obrazów do malarstwa Vermeera, który również jest mi bliski. Kocham secesję, więc na pewno muszę wymienić twórczość Muchy i Klimta i większość młodopolskich malarzy. Ostatnio ciągnie mnie również do obrazów Rousseau. Oczywiście jest też dużo współczesnych malarzy, którzy mnie inspirują – na przykład ten motyw z odwróconymi postaciami zaczerpnęłam od Daniela Covesa. Dzięki mediom społecznościowym prawie codziennie wpadam na kolejnych wspaniałych artystów, często niewiele starszych lub nawet młodszych ode mnie.

W jednym z wywiadów z Tobą przeczytałam, że jesteś estetką i lubisz ładne przedmioty. Jestem ciekawa, co zdobi Twoje mieszkanie – plakaty, obrazy innych artystów, a może bibeloty znalezione na targach staroci? 

Gdybym miała nieograniczone fundusze, to na pewno moje mieszkanie stałoby się jednym wielkim składowiskiem pięknych rzeczy. Miałabym dom w stylu secesyjnym z witrażami, mnóstwo różnych rzemieślniczych wyrobów, obrazów. Ale na ten moment mam głównie plakaty w większości od polskich grafików albo z jakichś wystaw, kilka cudownych linorytów od pewnej francuskiej artystki, kilka mniejszych obrazów czy ilustracji, które dostałam od przyjaciół. Liczba tych rzeczy ciągnie rośnie, tylko miejsca trochę mało. A jeżeli chodzi o bibeloty to tutaj zdecydowanie odczuwam niedobór.

Jak przebiegała Twoja artystyczna droga? Od dziecka wiedziałaś, że pójdziesz na studia artystyczne, czy sztuka pojawiła się później w Twoim życiu? I czy od razu wybór padł na malarstwo olejne?

Od dziecka ciągnęło mnie w tym kierunku, natomiast nie miałam absolutnie żadnego konkretnego planu na to, co chcę z tym robić. Wiedziałam tylko, że w niczym innym się chyba nie sprawdzę. Po podstawówce poszłam do Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Pięknych w Tarnowie, tam byłam na specjalizacji projektowej, na której niezbyt dobrze sobie radziłam, dużo rysowałam, malować za bardzo nie lubiłam. Dalej brak konkretów. Myślałam, że pójdę na grafikę, ale właśnie ten brak zapału i umiejętności do projektowania sprawiły, że odrzuciłam ten pomysł. Miałam rok przerwy po szkole, chodziłam do prywatnej pracowni, żeby przygotować teczkę, na początku „na coś”, bo dalej nie miałam pomysłu na kierunek. Potem prowadzący zauważyli u mnie potencjał na malarza, ja zaczęłam się nieco bardziej lubić z farbą, więc z braku innych alternatyw zaczęłam to rozwijać. Za pierwszym razem nie dostałam się na Akademię, bo wtedy jeszcze nie byłam całkowicie przekonana, czy naprawdę chcę to robić. Ale z czasem zaczęłam coraz bardziej zakochiwać się w malarstwie i przepadłam. Za drugim razem dostałam się bez większego problemu. W końcu znalazłam coś swojego. Wcześniej żyłam w takim bałaganie, nie wiedząc, co chcę robić i o co mi chodzi. A z samą farbą olejną też na początku nie było tak kolorowo, ale to może zostawię sobie na kiedy indziej.

Zawsze jestem ciekawa tego, jak wygląda sam proces tworzenia obrazu. Czy masz swój rytuał, który towarzyszy Ci podczas malowania? Czy narzucasz sobie dyscyplinę, by codziennie coś naszkicować lub namalować, czy siadasz do płótna bądź kartki papieru tylko wtedy, gdy już dokładnie wiesz, co chcesz przedstawić?

Proces tworzenia jest u mnie bardzo poukładany. Kiedy mam w głowie pomysł, to najczęściej robię sobie taki malutki szkic na brudno, żeby o nim nie zapomnieć, albo od razu przechodzę do robienia zdjęć jeżeli mam taką możliwość. Następnie na podstawie zdjęcia (lub na podstawie pozy na żywo, jeżeli maluję z natury) robię rysunek, na podstawie rysunku zbijam płótno, pokrywam je gruntem pomieszanym z pigmentem (nie lubię białego gruntu, jeżeli już muszę na takim pracować to jak najszybciej zapełniam go podmalówką), przenoszę rysunek i maluję. Nie zaczynam malować od razu na płótnie, bo od zawsze mam jakąś dziwną tendencję do zmniejszania – kompozycja prawie nigdy nie wychodziła mi tak, jak chciałam, nie zapełniałam postacią płótna tak, jak zaplanowałam, musiałam zmieniać pomysł, kombinować. Oczywiście czym innym są szkice malarskie, do których luźno podchodzę. Jestem perfekcjonistką, więc na obrazie wszystko musi być na tip-top, zdarzało mi się porzucić obraz, bo na przykład postać była przesunięta o centymetr za bardzo w bok. Także etap przygotowywania rysunku i płótna jest dla mnie bardzo ważny. Staram się malować codziennie, a że zazwyczaj mam kilka obrazów rozplanowanych do przodu, to płynnie przychodzę z realizacji jednego do drugiego, już dawno nie miałam sytuacji, w której nie wiedziałabym, co ze sobą robić. Zdarza się oczywiście, że jakiś pomysł się „przeterminuje” i nie wydaje mi się tak ciekawy, jak kilka tygodni wcześniej, ale to nie jest zbyt częste. Najczęściej pracuję przy jednym obrazie lub maksymalnie dwóch na raz, bo kiedy próbuję pracować przy większej liczbie w tym samym czasie, to ciężko mi się skupić, często uciekam myślami do tego obrazu, którego akurat nie maluję. Nie lubię mieć wielu nieskończonych prac. A zanim rozpocznę malowanie danego dnia, zawsze muszę zrobić sobie herbatę 😊

Wróćmy jeszcze do tematu natury, która została przywołana w kontekście Marii Merian. Na Twoich płótnach często pojawiają się czaszki i to nie tylko zwierząt. Czy jest to nawiązanie do tematu śmierci i przemijania, jak to miało miejsce w malarstwie barokowym, czy nadajesz tym przedmiotom także inne znaczenie?

Sama widzę w nich symbol swojego pesymizmu, sentymentalności, analizowania przemijającego czasu. Przeszłość to taka rzecz, od której nie umiem się odciąć, często o niej myślę, tęsknię. Mam wrażenie, że mój umysł nie nadąża za ciałem i kalendarzem, że mentalnie jestem zupełnie gdzie indziej. Będąc dzieckiem nie marzyłam o byciu dorosłym, nie czekałam na osiemnaste urodziny. Poza tym, czaszki same w sobie są dla mnie ciekawe w takim malarskim sensie, ich forma, kształt, kolor. Również fakt, że z jednej strony to przedmioty, ale z drugiej kiedyś były częścią żyjącej całości jest dla mnie przerażający i fascynujący jednocześnie. I oczywiście lubię barok, więc w jakimś stopniu to również z tego powodu.

Wśród Twoich obrazów jest wiele autoportretów. Czy malowanie siebie jest trudniejsze, czy łatwiejsze od portretowania innych?

Zdecydowanie łatwiejsze jest dla mnie malowanie samej siebie. Przy malowaniu innych osób czuję większą presję na to, żeby mi „wyszło” – nie chcę nikogo zepsuć na obrazie, źle namalować. Szczególnie w przypadku moich znajomych czy rodziny. Zależy mi, żeby portret ich nie zawiódł. Na Akademii malując modeli czuję większy luz, bo wiem, że nie jedno już widzieli i pewnie nie przejmują się takimi rzeczami, mają też dużą świadomość tematu, no i ogólnie to jest miejsce na naukę, więc robione tam prace traktuję jako jej część. Natomiast w przypadku malowania swojej własnej twarzy czuję się najbardziej swobodnie, najłatwiej mi jest poeksperymentować. Zdarza się jednak, że po którymś autoportrecie z kolei czuję się już lekko znużona i wtedy taka „nowa twarz” jest dla mnie bardzo inspirująca.

A dlaczego wybrałaś akurat portret, a nie pejzaże, sceny rodzajowe czy abstrakcje? Planujesz sprawdzić się w odmiennej od portretu tematyce, czy czujesz, że to właśnie to jest Twój najlepszy sposób wyrazu?

Ciężko powiedzieć, po prostu od zawsze ciągnęło mnie w kierunku portretu i postaci. Widać to już na moich rysunkach z dzieciństwa czy czasów nastoletnich. Z pejzażem nigdy się jakoś szczególnie nie polubiłam, podobnie z innymi wymienionymi tematami. Nie twierdzę, że nigdy nie spróbuję czegoś innego, ale nie sądzę, że umiałabym kiedykolwiek całkowicie zrezygnować z portretu. Ja z natury jestem stała w swoich uczuciach i trwam w tym uwielbieniu do postaci. Mam też poczucie, że za jej pomocą najłatwiej mi przekazać pewien rodzaj atmosfery, nastroju do którego dążę. Do tego zachwycają mnie kolory, faktury i formy, z których człowiek się składa. Ta decyzja opiera się przede wszystkim na intuicji i emocjach, głównie nimi staram się kierować w swoim malarstwie.

Czy tworząc portret, korzystasz ze zdjęcia, czy malujesz z natury, mając przed sobą żywego modela?  

Na ten moment maluję głównie ze zdjęć, bo nie mam warunków do malowania postaci z natury – ani finansowych, ani pracownianych. Na Akademii maluję z natury, w przypadku szkiców różnie. Lubię obie te formy pracy.

Na razie w Twojej twórczości dominują kobiece wizerunki. Czy planujesz także męskie portrety?

Na pewno chętnie zrealizowałabym męski portret, chociaż przyznam szczerze, że w moich „wizjach” przyszłych obrazów zazwyczaj widzę kobiety. Często z błahych przyczyn. Kobiety mają długie włosy, którymi można jakoś zagrać, noszą sukienki, różne fikuśne bluzki, koronki, dodatki, którymi można się bawić na obrazie. W naszej kulturze mężczyźni są w jakiś sposób ograbieni z tych możliwości, nie jesteśmy na przykład oswojeni z widokiem mężczyzny z kokardą we włosach, a ja mimo tego, że lubię teatralizację, to docelowo chcę ją łączyć z jakąś naturalnością, realizmem. Oczywiście bardzo to teraz uogólniam, ale mam nadzieję, że wiadomo, o co mi chodzi. Do tego sama jestem kobietą, więc może dlatego ten kierunek jest mi bliższy. Natomiast już od dawna myślę o jakimś męskim portrecie, chciałabym się zmierzyć z tym tematem w swoim stylu. Może też pojawią się jakieś nowe inspiracje, zacznie mnie pociągać inny klimat. Niczego nie wykluczam.

Wielu artystów tworzy portrety na zamówienie. Czy gdyby któryś z naszych czytelników zgłosił się do Ciebie z prośbą o namalowanie swojego portretu, podjęłabyś się takiego zadania?

Zależy. Zazwyczaj chętnie podejmuję się takich zleceń, ale to oczywiście bardzo indywidualna kwestia, także w razie zainteresowania oczywiście można do mnie pisać. O ile pomysł jest w jakiś sposób zgodny ze mną, to nie powinno być problemu. Jedyna ważna rzecz to czas na realizację – w razie konkretnego terminu trzeba do mnie pisać z dużym wyprzedzeniem, bo najczęściej maluję zamówienia w trakcie tworzenia swoich własnych prac i 3-4 miesiące to minimum, jakiego potrzebuję.

Jakie są Twoje artystyczne plany na najbliższe miesiące? I czego mogę Ci życzyć jako młodej artystce?

Moje plany non stop się zmieniają, więc ciężko mi powiedzieć. Kiedy już wiem, co będę robić, pojawiają się jakieś nowe wydarzenia, przez które muszę odkładać swoje plany na kiedy indziej. Ale na pewno będę malować. A jeżeli chodzi o to, czego mi życzyć – to na pewno motywacji i siły do pracy, odwagi, dużo inspiracji oraz bym mogła żyć z tego, co uwielbiam robić i tym samym trafiać ze swoim malarstwem do ludzi. Bo nie maluję wyłącznie dla siebie.

  • "Morris Seaweed", 2019